Mowa o czwartym rozdziale Ewangelii według św. Jana (J 4,1-42), o pewnym nietypowym spotkaniu, w którym niemal każdy człowiek może rozpoznać samego siebie. Należy przyjąć, że św. Jan napisał ten tekst po długich modlitwach i rozmyślaniach. Był krótko z Jezusem, tylko trzy lata. Ludzie, którzy mieszkają wspólnie, wiedzą, że trzy lata to mało czasu, to jest zbyt mało czasu z kimś, kto nas wypełnia zachwytem, siłą do życia. Potem nauczyciel został brutalnie zabity, następnie zmartwychwstał, przeszedł z widzialnego w niewidzialne, a Jan został na ziemi. Przez długi czas zajmował się tym, co ujrzał, zadawał sobie pytania, co tak naprawdę się wydarzyło i co to dla nas oznacza; i pisał. Krótko, ale jest to tekst głęboki i wyważony. Pisał tekst, który trafi w ręce kolejnych licznych pokoleń. Trafi także w nasze ręce i będzie czynił to, co czynił od początku: będzie otwierał przestrzeń na spotkanie z Bogiem. Mowa o opisie spotkania Jezusa i Samarytanki. Ten tekst opisuje zmianę pewnej kobiety, zmianę jej poznawania Boga, zmianę jej poznawania samej siebie.
Mocne spotkanie Boga i człowieka
Tekst zaczyna się w bardzo nietypowy sposób, może to jest lekcja, która w miarę upływu czasu będzie dla nas coraz ważniejsza. Mowa o pewnym konflikcie, o sporze między uczniami Jezusa a faryzeuszami, dotyczącym tego, co działo się nad rzeką Jordan. Po chrzcie Jezusa, jak mówi Jan, Jezus przez pewien czas pozostał nad rzeką Jordan, gdzie chrzcił On i jego uczniowie. Wtedy powstał sztuczny konflikt. Kto chrzci więcej ludzi? Do kogo idzie więcej ludzi? Ten konflikt odnajdujemy już w trzecim rozdziale, ludzie przychodzą do Jana Chrzciciela i mówią: ten, którego ochrzciłeś, gromadzi więcej ludzi! Jak zareagował Jan Chrzciciel? „Ten, kto ma oblubienicę, jest oblubieńcem; a przyjaciel oblubieńca, który stoi i słucha go, doznaje najwyższej radości na głos oblubieńca” .(J 3,29) Jan nie popada w konflikt, nie rozpoczyna rywalizacji, nie myśli, że Jezus jest jego przeciwnikiem, cieszy się, że ludzie poprzez Niego przychodzą do Boga. Także Jezus nie rozpoczyna rywalizacji. Co więcej, kiedy ludzie obliczają, kto chrzci więcej ludzi, do kogo przychodzi ich więcej, On odwraca się plecami do Judei i Jordanu i odchodzi do Galilei. Konflikt zostawia za sobą.
Tekst Jana jest fantastyczny. Pozostawia konflikt dotyczący tego, kto ma więcej ludzi wokół siebie, kto chrzci ich więcej, a koncentruje się tylko na jednym spotkaniu Jezusa i pewnej kobiety. Tam jest mnóstwo ludzi, tutaj jedna kobieta. Jezus odwraca się plecami do mnóstwa ludzi. To wydaje mi się dość znaczące, ponieważ łatwo ulegamy pokusie przygotowywania statystyk, myśląc: tam, gdzie jest więcej ludzi, tam dzieją się ważniejsze rzeczy, tam jest intensywniej, na pewno jest religijnie, a Bóg jest bardziej obecny. Jan jednak mówi, że kiedy Jezus pozostawił takie rozumowanie za sobą, to w nietypowym spotkaniu z pewną kobietą wydarzyło się coś, co zmieniło jej życie i dzięki niej nawróciła się cała miejscowość. Dla Jana jest to dość jasne przesłanie, Jan mówi: ważniejsze jest jedno prawdziwe nawrócenie niż liczenie ochrzczonych. Ponieważ jeśli jedna osoba prawdziwie się nawróci, wówczas dzięki niej wiele osób nawiąże żywy kontakt z Bogiem. A jeśli tylko liczymy ludzi, którzy przyszli na chrzest, może się wydarzyć, że jest wielu obecnych, ale nikt się nie nawrócił. Wiemy, że zachodnia historia chrześcijaństwa jest naznaczona imionami ludzi, którzy się nawrócili. Gdy widzicie franciszkański habit, wiecie, że ważniejsze było nawrócenie się św. Franciszka niż życie wielu tysięcy franciszkanów, ponieważ my wszyscy w pewien sposób czerpiemy z tej siły, która ma swój początek w jego nawróceniu. Coś takiego wydarzyło się z tą Samarytanką. Tutaj doszło do bardzo mocnego spotkania Boga i człowieka, a z niego wyrosła siła Bożej obecności i dotknęła wielu ludzi. To jest ważny moment, abyśmy odkryli, że może o wiele bardziej istotne jest to, że moje życie się zmieni przez spotkanie z Bogiem, niż to, że próbuję policzyć, ilu jest chrześcijan wokół mnie albo staram się innych nawrócić, wtłaczać ich w jakieś formy, foremki. Przekaz Jana jest jasny. Mówi, że Jezus zostawia za sobą miejsce konfliktu i idzie do Galilei, a w połowie drogi między Judeą i Galileą, w Samarii, dochodzi do tego ważnego spotkania.
Spotkanie z Bogiem przenika całe ludzkie życie
Samaria należała do Palestyny, ale mieszkali tam Samarytanie, którzy kiedyś byli Żydami należącymi do tego samego narodu, lecz po zburzeniu świątyni i po tym jak Izraelici zostali wyprowadzeni do niewoli babilońskiej, pozostali na miejscu, handlowali i brali śluby z Syryjczykami. Kiedy Żydzi powrócili z niewoli i chcieli w Jerozolimie ponownie budować świątynię, Samarytanie zaproponowali im pomoc, ale Żydzi ją odrzucili: nie, wy się mieszaliście z innymi, pracowaliście z obcokrajowcami, którzy nam zburzyli świątynię, nie jesteście czyści, nie jesteście prawdziwymi Izraelitami, nie jesteście prawdziwymi Żydami. Od tamtej pory między nimi istnieje wielki rozłam. Samarytanie i Żydzi nie rozmawiają, nie spotykają się, są oddzieleni murem wzajemnych zarzutów. Jezus przechodzi przez Samarię. Tam jednak istnieją ślady wspólnej przeszłości. Samarytanie mają pięć ksiąg Mojżeszowych – Torę. Mają inny rozwój kapłaństwa i życia religijnego, ale jedną ze wspólnych pozostałości jest studnia Jakuba. Jakub jest ojcem narodu wybranego, któremu Bóg dał imię Izrael.
Jan opisuje spotkanie Jezusa i Samarytanki przy studni Jakuba. Najpierw mówi, że Jezus był zmęczony. To jest jeden szczegół. U Jana jest wiele szczegółów. Zmęczenie Jezusa już jest okazją do ważnego spotkania. Ludzie potrzebują wody. Jezus siedział koło studni i nie mógł się napić. Było to około szóstej godziny. Wydaje nam się, że jest to wspomniane przy okazji, ale dla Jana jest to bardzo ważny szczegół. Oznacza, że jest południe, słońce jest w zenicie, to chwila kiedy słońce przywędruje nad studnię i będzie można ją zobaczyć do dna. To jest jedyna chwila w ciągu dnia kiedy słońce sprawia, że można zobaczyć dno studni. To się właśnie wydarzyło z tą kobietą w spotkaniu z Jezusem: tak jak słońce swoimi promieniami przebiło wszystko do dna studni, tak samo spotkanie z Bogiem, kiedy jest poważne jak to, przenika całe ludzkie życie. Człowiek do dna odkrywa, że jest w świetle. Widoczność sięga dna. Poprzez jeden obraz ze świata fizycznego, obraz słońca, studni i wody wchodzimy w duchowy świat, w którym Bóg jest słońcem, a człowiek niczym studnia, która potrzebuje światła z góry, aby się dowiedzieć, kim jest i jaki jest w głębi siebie.
Jezus burzy mury między ludźmi
Jeszcze coś jest ważne: południe to czas kiedy nie idzie się do studni. Chodzi się do niej rano, późnym popołudniem i wieczorem. Studnia jest miejscem, przy którym spotykają się kobiety, to miejsce rozmów. Jan chce, abyśmy zauważyli, że Samarytanka nie przyszła o odpowiedniej porze po wodę i że prawdopodobnie ma ku temu powody. Dla niego to oznacza: na spotkanie z Bogiem także zła pora jest dobrą porą. Człowiek może się spotkać z Bogiem także o nieprzewidywalnej porze, w czasie wykonywania codziennej pracy. Lecz dlaczego Samarytanka przychodzi wtedy, gdy nikt nie przychodzi do studni? Z późniejszej rozmowy dowiemy się, że prawdopodobnie ma powody, by unikać ludzi. Własne doświadczenie życiowe nam podpowiada, że są takie chwile kiedy nie chcemy spotkać innych. Chwile, w których czujemy się niezrozumiani, nieakceptowani, odrzuceni i myślimy: skoro tak jest, to lepiej, żebym ich nie widział. Unikamy ludzi. Czasami unikamy ludzi także we własnym domu, zaglądamy do lodówki wtedy, gdy nie ma tych, z którymi jesteśmy pokłóceni.
Zauważmy, że ktoś, kto ma trudności z ludźmi, przy studni spotyka Jezusa. To spotkanie ma kilka etapów. Dochodzi do wielu nieporozumień między Jezusem i Samarytanką. Kogo widzi Samarytanka? Przychodzi do studni i spotyka Jezusa, który chce się napić. Jak ona reaguje? Nie daje Mu się napić, tylko pyta: „Jakżeż Ty będąc Żydem, prosisz mnie, Samarytankę, bym Ci dała się napić?” (J 4,9). Co czyni Jezus? Jezus łamie dwa zakazy: po pierwsze, w ogóle rozmawia z kimś z zakazanego narodu, a po drugie, rozmawia z kobietą. Jan chce, abyśmy zauważyli, że dla Jezusa nie jest istotne to, że nie przestrzega tego, co wszyscy. Jan nawet z odrobiną ironii daje nam do zrozumienia, że nawet wtedy, gdy wszystkie relacje między Żydami i Samarytanami są zerwane, jest coś, co funkcjonuje, a jest to handel! Jego uczniowie udali się bowiem do samarytańskiego miasta, aby zakupić żywność. Tego doświadczyliśmy tutaj w Chorwacji w czasie wojny domowej. Handel zawsze funkcjonuje. On pokonuje wszystkie religijne i narodowe bariery. Kiedy uczniowie wrócą, wszyscy zauważą, że Jezus rozmawia z kimś z Samarii i to z kobietą. Nikt nie powie ani jednego słowa. Wszyscy zauważyli, ale nikt nie odważył się nic głośno powiedzieć. Jakieś tabu zostało złamane. Jan dobrze to zapamiętał i chciał nam przekazać, że tam, gdzie ludzie zbudowali mury między sobą, Jezus je burzy, rozbija. Jan chce, żebyśmy zrozumieli, że Jezus jest Żydem, ale pragnie przebywać ze wszystkimi. Uniwersalny Bóg w relacji ze wszystkimi ludźmi.
Bóg zniża się do człowieka
Jest jeszcze jedna rzecz, której nie zauważamy. Jak Samarytanka traktuje Jezusa? Zadaje mu pytania, w których jest kokieteria. Nie widzi w nim Boga, nie widzi w nim Mesjasza, tylko mężczyznę i traktuje Go może w jedyny sposób, w jaki nauczyła się traktować mężczyzn: posługuje się językiem, w którym jest gra ukrytych sensów, językiem uwodzenia. To jest ciekawe i warte odnotowania. Wiemy, że uwodzenie zaczyna się od języka – kiedy mówię jedno, a myślę drugie. Kobieta rozpoczyna taką rozmowę, Jezus jej nie przerywa. Język religijny jest bardzo podobny do języka uwodzenia! W języku religijnym mówimy woda, a myślimy o chrzcie, mówimy wino, a myślimy o krwi Chrystusa. Słowa mają więcej znaczeń i na różnych poziomach te znaczenia się różnią. To, że Jezus kontynuuje rozmowę z tą kobietą na jej poziomie, jest dla nas czymś kapitalnym. Bóg nie oczekuje, że nagle wzniosę się na Jego poziom. Bóg zniża się do człowieka. Ważne jest, by to zrozumieć, aby móc zrozumieć Wcielenie. Ono nam mówi, że człowiek nie musi być najpierw czysty i mocny duchem, aby mieć relację z Bogiem. Bóg zniża się do niego. Widzimy to w narodzinach Jezusa, który przychodzi na świat w całkiem prostych i skromnych warunkach oraz w Jego odejściu z tego świata: był Jezus nagi, udręczony, osądzony. Tam, gdzie człowiek może upaść na dno, nie będzie już sam, bo tam przychodzi Bóg. Bóg nie stoi gdzieś na wysokościach, oczekując, aż człowiek sam do niego przyjdzie. Schodzi do człowieka i razem z nim wzrasta, pozwala mu, aby wzrastał. I taka jest przypowieść o Samarytance: spotykają się najpierw dzięki zwykłej ludzkiej potrzebie: Jezusowi chce się pić; i jest to spotkanie mężczyzny i kobiety. W jego trakcie ona dojrzeje do tego, by dostrzec, że rozmawia z Kimś innym. Odkryjemy za chwilę, co się z nią dzieje, gdy zacznie się ten proces zmiany i wzrostu.
Jezus mówi: „O, gdybyś znała dar Boży i [wiedziała], kim jest Ten, kto ci mówi: „Daj Mi się napić” – prosiłabyś Go wówczas, a dałby ci wody żywej” (J 4,10). On prosi o picie i nie otrzymuje go. Samarytanka mówi o tabu, które On łamie, a On mówi: gdybyś wiedziała to, czego nie wiesz, wówczas ty byś Mnie prosiła. To wydaje mi się bardzo ważne: kiedy Bóg czegoś chce, to On przygotowuje coś dużo większego, co chce dać człowiekowi. Kiedy prosi o picie, On już wie, że da jej źródło wody w głębi niej. Gdy to przełożymy na proste słowa: kiedy w głębi serca wiem: Bóg chciałby np. żebym miał jeszcze jedno dziecko, On przygotowuje coś dużo mocniejszego, co pragnie dać tym, którzy się zdecydują np. na to dziecko. Kiedy On mówi: chciałbym, byś został księdzem, to pod tym pragnieniem kryje się coś dużo większego, co chce dać temu, kto odpowie na to wezwanie. Zawsze się tak dzieje… Istnieją rzeczy, o które Bóg nas prosi nie dlatego, że On tego nie może mieć, ale dlatego, żeby wprowadzić nas w relację, w której dając mało, otrzymamy więcej. Tak jak Eucharystia jest przemianą, daję chleb, a otrzymuję Boga Żywego. Daję mało, żeby dostać dużo. To jest nieustannie obecne w relacji z Bogiem, w przeciwieństwie do wypaczonego wyobrażenia o Bogu, gdy myślimy: Bóg zawsze czegoś oczekuje ode mnie, a nic nie daje. Bóg może dawać wszystko sam, ale oczekuje i chce, abyśmy włączyli się w wymianę, w której dajemy mało, ale gdy daję mało, to się pomnaża. Oczywiście dla Samarytanki to nie jest jasne, tak jak nie jest jasne także dla nas. Ten tekst ma nas wciągnąć w to, abyśmy krok po kroku odkryli tę przygodę z Bogiem.
Między Samarytanką i Jezusem dochodzi do nieporozumień. On jej obiecuje wodę żywą, a ona odpowiada: jaką wodę żywą? Ty nawet nie możesz się napić ze studni! Wówczas zaczyna się rozmowa o tradycji. Jan mówi, co oznacza tradycja religijna, przekaz o wierze. Jest podobna do studni Jakuba, miejsca, do którego wszyscy idziemy czerpać wodę, żyjemy dzięki niej, idziemy do domu i znowu wracamy. To jest tradycja, w taki sposób przeżywamy naszą wiarę: idziemy do kościoła, idziemy do pracy, potem znowu wracamy… Jan chce, żebyśmy dostrzegli, że między takim życiem zgodnie z tradycją, a życiem wodą żywą istnieje wielka różnica. Tak jakby Jan chciał powiedzieć: nie wystarczy, że urodziłeś się w Izraelu, że masz za ojca Jakuba, jego studnię. Ważne, aby w tobie zawrzała woda żywa.
Wiemy, że jeśli będziemy tradycyjnie przeżywali naszą relację z Bogiem, to może nas „nieść” przez pewien czas, ale nie wrze w nas nic żywego. To jest mocny obraz, ponieważ Jezus mówi wprost: kto pije tę wodę, znów będzie pragnąć. Znamy ludzi, którzy zgodnie z tradycją podchodzą do sakramentów, regularnie są w kościele, ale ich życie jest puste. Zawsze są spragnieni. Przypominają w jakiś sposób starszego syna z przypowieści z Ewangelii według św. Łukasza, który cały czas jest w domu, ma wszystko, co należy do ojca, ale wewnętrznie jest niezadowolony. W nim nie wrzało życie. Jezus mówi, że woda, którą on da, będzie wodą wytryskującą ku życiu wiecznemu. Dla Jana to jest jasny znak: dopiero w spotkaniu z Jezusem otwiera się w człowieku coś, co łączy go z wiecznością, otwiera się źródło, które nie odrzuca tradycji, ale wie, że także poprzez nią przebija ważniejsze źródło.
Na ile poznaję Boga, na tyle poznaję samego siebie
Samarytanka teraz po raz pierwszy prosi o coś Jezusa: daj mi tej wody; lecz to jest nieporozumienie, ponieważ ona myśli tak: dostanę wodę i nie będę już musiała chodzić do studni. Bogaci ludzie w tamtym czasie mieli źródło w domu, nie musieli chodzić do wspólnej studni. Teraz kiedy ona po raz pierwszy prosi o coś Jezusa, rozumie, że między nimi jest przeszkoda. Jezus mówi jej: idź, zawołaj swego męża! Skąd pojawia się mąż w rozmowie? To jest tak, jakby Jezus zmienił temat. Dlaczego to czyni? Jan jest tutaj bardzo subtelny. Ona mówi: nie mam męża, a Jezus jej odpowiada: miałaś pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem. W jej życiu istnieje konflikt. Ona cały czas na nowo przychodzi do studni. Ona cały czas na nowo wchodzi w relacje. Z jednej strony potrzebuje wody, aby żyć, a z drugiej strony jej życie przypomina szukanie źródła miłości i cały czas na nowo szuka innych relacji. Tak jakby przyjście do studni było obrazem jej wymieniania mężczyzn, szukania człowieka do wspólnego życia. Kiedy Jezus mówi: idź, zawołaj swego męża, On nie moralizuje, nie udziela jej lekcji, nie grozi, tylko czyni tak, aby stało się dla niej samej jasne, co się z nią dzieje. Najpierw nie zrozumiała Jego, a teraz odkrywa, że nie rozumie siebie, że On wie o niej więcej niż ona sama. Ona odkrywa, że On jest inny: najpierw postrzegała go jako mężczyznę, potem jako Żyda, a teraz mówi, że jest prorokiem. Otwierają jej się oczy na Tego, z Kim rozmawia. Jezus nie wzrasta w poznaniu w stosunku do niej, tylko ona wzrasta w poznaniu Jezusa i samej siebie. Na ile poznaję Boga, na tyle poznaję samego siebie. Boga poznajemy stopniowo, krok po kroku, zawsze dalej, zawsze głębiej. To jest cudowny opis życia duchowego: poznawanie kogoś, kto jest Nieskończony. Jedną z najważniejszych rzeczy w życiu duchowym jest zrozumienie, że istnieją różne poziomy, że nie jesteśmy wszyscy na początku i że nie jesteśmy wszyscy na końcu. Istnieją różne poziomy. Komuś, kto znajduje się na pierwszym poziomie może się zdarzyć, że nie rozumie nic z tego, co rozumie ktoś będący na drugim poziomie. Mamy bardzo osobiste drogi, jeśli chodzi o poznanie Boga i poznanie samych siebie. Należy wejść w osobistą relację z Nim, abyśmy odkryli, gdzie jesteśmy. Samarytanka zmienia się, rozpoznając Chrystusa i rozpoznając samą siebie. To dotyczy także nas.
Gdzie jest Bóg, tam jest święte miejsce
„Widzę, że jesteś prorokiem, rozumiesz więcej niż inni. Gdzie należy czcić Boga?” – pyta Samarytanka. Dzisiaj spytalibyśmy: która religia jest prawdziwa? Nasz zsekularyzowany świat najczęściej mówi: żadna wiara nie jest prawdziwa! Każda się myli! To są prywatne sprawy! Kiedy ustawicie wiary jedną obok drugiej: hinduizm, buddyzm, islam, chrześcijaństwo, kiedy spotkacie ludzi, którzy weszli w jakiś inny sposób relacji z Bogiem, nieuniknione jest pytanie: która wiara jest prawdziwa? Jest dla nas ważne, żeby to zrozumieć, ponieważ usłyszymy odpowiedź Jezusa. On nie unika pytania, lecz odpowiada: „Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca”. (J 4,21) To jest kapitalne zdanie, ponieważ oddala nas od przekonania, że Bóg jest związany z miejscem, że miejsce „trzyma” Boga, że istnieją „same z siebie” święte miejsca. Chciałbym, żebyśmy to dobrze zrozumieli. My w chrześcijaństwie wierzymy, że istnieją święte miejsca, ale jest bardzo ważne, by zrozumieć, że Bóg nie jest w jakimś miejscu dlatego, że ono jest święte. Bóg nie jest w jakimś miejscu dlatego, że jakieś miejsce zmusiło Go swoją świętością do tego, by tam był. Chrześcijaństwo wierzy w coś innego: tam, gdzie jest Bóg, tam jest święte miejsce. Tam, gdzie jest On, tam jest święte miejsce. To bardzo ważne, żeby zauważyć, że Jezus mówi: nie świątynia, lecz duch i prawda, ponieważ Bóg jest duchem i On jest Prawdą i tam czcimy Boga. W chrześcijaństwie możemy czcić Boga wszędzie.
Nie wszystkie religie są takie same
Jedna ważna rzecz: dla Jezusa nie wszystkie religie są takie same. Nie wszystkie sposoby czci są takie same. On mówi: „Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, ponieważ zbawienie bierze początek od Żydów” (J 4,22). To jest dla nas bardzo ważne. Chrześcijaństwo wierzy, że Jezus tutaj ma rację. Zbawienie bierze początek od Żydów. Istnieje jeden naród, który Bóg wybrał, ale to wybranie nie jest przywilejem, lecz odpowiedzialnością, aby Bożą miłość przekazać światu. Z tego narodu wyjdzie Zbawiciel. Wiemy, że Jezus jest Żydem, Maryja jest Żydówką, apostołowie są Żydami, Pismo Święte z którego czerpie Jezus jest żydowskim Pismem Świętym. Wszyscy czerpiemy z tego dziedzictwa, wyjątkowego, które odłącza się od innych. Zbawienie bierze początek od Żydów. Tutaj zaczyna się Boża przygoda, która się zrealizowała w Jezusie. Nie jest obojętne, jak czczę i kogo czczę. I choć Bóg jest niezależny od miejsca, choć jest Duchem i Prawdą, to, co wiemy o Nim, jest związane z Jego relacją z narodem żydowskim. Jezus mówi, że nadchodzi godzina, kiedy czciciele będą czcić Ojca w Duchu i Prawdzie. Nie w jakimś miejscu, ale w Duchu i Prawdzie, ponieważ Bóg jest duchem, ponieważ wejść w relację z Bogiem może ten, kto czci w duchu, komu zależy na prawdzie. Kiedy myślimy o prawdzie, to jest dość grząski grunt. Nasze kłótnie w rzeczywistości dotyczą tego, która religia jest prawdziwa. Tak jakbyśmy mogli mieć prawdę w naszych rękach i móc to wykorzystać przeciwko innym. Jezus tutaj mówi: ty nie jesteś tym, który może mieć prawdę. Kim ty jesteś, żeby mieć prawdę albo żeby się nią posługiwać przeciwko komuś innemu? Prawda może mieć ciebie. Ona jest większa od ciebie, ty nie możesz jej posiadać, ale możesz jej służyć, wejść z nią w relacje, nie sprzeciwiać się jej. Nie przeciw, lecz w Duchu i Prawdzie.
Cierpliwość Jezusa
Rozmowa Jezusa i Samarytanki przeszła od bardzo powierzchownego spotkania i rozmowy o wodzie poprzez trudności związane z relacjami międzyludzkimi do rozmowy o religiach i Bogu. Zwróćcie uwagę na cierpliwość Jezusa: ani razu nie przerywa tego spotkania, lecz towarzyszy tej kobiecie… Ona mówi: wiem, że przyjdzie Mesjasz, Chrystus, Pomazaniec i On nam wszystko objawi. Wtedy Jezus mówi: JESTEM NIM JA. Nie słyszymy tego, co słyszał Jan i co słyszała Samarytanka. To „Jestem Nim” to jest Boże imię, które Bóg powiedział Mojżeszowi, to jest skrót słów „Ja jestem, Który jestem”. Jezus to przejmuje. Albo jest Bogiem, albo jest bluźniercą. Jak człowiek może o sobie powiedzieć, że nosi Boże imię? Za to osądzą Jezusa: On nazwał Siebie, że jest Nim. Nazwał się Bożym imieniem. Albo Go osądzimy, albo naprawdę Nim jest. Tutaj zauważamy, że na początku działalności Jezusa kobieta ze znienawidzonej części narodu, kobieta, która ma nieuporządkowane relacje, która ucieka od społeczeństwa, odkrywa coś, czego inni jeszcze nie odkryli. Zauważcie szczerość Jana. Apostołowie potrzebowali trzech lat, żeby Jezus został pojmany, zabity, żeby im się objawił, aby odkryli, że On jest Tym, Który mówi: JESTEM NIM JA. Jej wystarczyło krótkie spotkanie przy studni. Jan więc mówi: ta kobieta, która w pewien sposób była moralnie osądzona, która jest niżej od nas wszystkich, miała bardziej otwarte serce na Boga niż my. Dla mnie jest to jeden ze znaków prawdziwości Ewangelii. Kiedy mówimy o sobie, mówimy o sobie najlepiej. Przedstawiamy historię, która pokazuje nasze dobre strony. Jan nie ukrywa ani swojej niewiedzy, ani swojego braku zrozumienia, ani tego, że inni dużo szybciej niż uczniowie odkryli, z kim rozmawiają. To jest znak wewnętrznej wolności, takiej wolności, że w ten sposób poprzez Jana możemy zrozumieć, że tylko ten, kto odkryje prawdziwą relację z Bogiem, ma siłę, aby sam przed sobą przyznać, że nie rozumie, że nie dorósł, że potrzebuje dużo więcej czasu niż inni. Dorosły człowiek, dojrzały w swojej duchowości może powiedzieć: inni zrozumieli wcześniej i więcej niż ja.
O Bogu wiarygodnie mówią ci ludzie, których życie Bóg zmienił
Kobieta zostawiła dzban i poszła do miasta. Jezus prosił o wodę i nie otrzymał jej. Kobieta uciekająca od ludzi poszła do ludzi. Kiedy człowiek spotka się z Bogiem, ma siłę spotykać się z ludźmi. Nawet ci, którzy czuli się odrzuceni, już się nie boją ludzi. Są wolni. Przez tę kobietę, której oczy otwarły się na Tego, Który stoi przed nią, zmieniło się całe miasto. Ludzie zaczęli inaczej myśleć, inaczej się zachowywać.
Wielu Samarytan uwierzyło z powodu słów tej kobiety. Dlaczego? Ponieważ widzieli, że jej życie się zmieniło przede wszystkim w taki sposób, że teraz szuka kontaktu z ludźmi, że nie boi się powiedzieć, co się jej przydarzyło, że nie boi się przyznać przed innymi. Ma siłę, aby zmierzyć się ze swoją przeszłością i mówić o niej. Paweł i Augustyn nie bali się powiedzieć: byłem zły. Wolność w patrzeniu na swoje własne życie, na to, że było się na złej drodze, przychodzi dopiero po spotkaniu z Bogiem, który mnie zmienił, a potem także inni uwierzyli. Spotykacie się z tym na każdym kroku w Medziugorju: o Bogu wiarygodnie mówią ludzie, których życie Bóg zmienił. Ludzie, którzy byli na dnie piekła narkotyków i wyszli z niego, którzy moralnie byli na dnie i powrócili z Bożą siłą. Jan właśnie to przedstawił w przypowieści o Samarytance, która dzięki spotkaniu z Jezusem otrzymała wolność spotykania się z ludźmi i ci ludzie przyszli do Niego. Do Boga przychodzi się poprzez ludzi, którzy odkryli, że Bóg jest żywy i że działa w ich życiu. Jan jest precyzyjny: Samarytanie przyszli do Jezusa i prosili Go, żeby z nimi został. Wcześniej nie troszczyli się o Niego, przeszedłby przez Samarię tak jak przechodzili inni i nawet by na Niego nie popatrzyli, ale teraz chcą i proszą Go, aby został z nimi. Jan chce, żebyśmy coś zauważyli: z Bogiem człowiek może się spotkać w codziennej pracy, ale potem pozostaje obowiązek, żeby się modlić, żeby wyrazić pragnienie, aby Bóg został w naszym życiu. Jan nas uczy, że Bóg nigdy na siłę nie przychodzi do czyjegoś życia. On chce, żebyśmy Go chcieli w naszym życiu. Kiedy ludzie w średniowieczu próbowali opisać, kim jest Bóg, jak wypowiedzieć Niewypowiedzialne, jak przybliżyć, czym jest Niepojęte, odkryli w przyrodzie światło. Światło jest jednym z najjaśniejszych obrazów Boga. Dlaczego? Światło się nie narzuca. Gdy zamkniecie wszystkie okna i drzwi, ono nie przeniknie. Ono nigdy nie przebija się na siłę, ale gdy pojawi się małe pęknięcie albo otwór w drzwiach, Bóg wchodzi. Nie na siłę, ale On wchodzi przez każde pęknięcie, przez każdy otwór. Kiedy przytrafią nam się „pęknięcia” w życiu, to jest dla Boga okazja, aby wejść niczym światło, nie na siłę, nie wbrew naszej woli.
Samarytanie mówią: teraz wierzymy nie tylko z powodu twoich nauk, sami usłyszeliśmy i wiemy, że naprawdę jesteś Zbawicielem świata. Mężczyzna, Żyd, prorok, Mesjasz, Ten Który mówi: JESTEM NIM JA i w końcu Zbawiciel świata. Od zwykłego człowieka przy studni do uniwersalnego Zbawiciela świata.
o. Ante Vučković OFM
(Opublikowano w Głosie Pokoju nr 11)