O. Svetozar Kraljević po raz pierwszy przyjechał do Medziugorja w sierpniu 1982 roku. Wydarzenia w tej parafii, o których usłyszał pod koniec czerwca 1981 roku od początku były dla niego ważne. W trakcie tego pierwszego przyjazdu odebrano mu paszport i nie mógł wrócić do USA. O tych pierwszych dniach, wrażeniach, przeżyciach oraz obecnej pracy w parafii Medziugorje rozmawiamy z o. Svetozarem, kierownikiem Matczynej Wioski oraz wspólnoty Miłosierny Ojciec (wywiad przeprowadzono w lutym 2007 roku – uwaga redakcji).
Ojcze Svetozarze, gdzie ojciec był w czerwcu 1981?
O. Slavko Soldo i ja tego roku byliśmy w Nowym Jorku. On był proboszczem, a ja byłem wikariuszem w starej chorwackiej parafii świętych Cyryla i Metodego. To były czasy, które same z siebie, zarówno jeżeli chodzi o parafię, jak i o naszą wspólnotę w Nowym Jorku, obfitowały w różnne wydarzenia. Wiele się działo między ludźmi, którzy wyjechali za granicę z ekonomicznych albo politycznych pobudek.
Czy pojechał ojciec do Ameryki studiować angielski i teologię czy pracować w chorwackiej kustodii franciszkańskiej wśród chorwackich imigrantów zamieszkujących ten kontynent?
Pojechałem z obu tych powodów. Decyzja o wyjeździe do Ameryki dojrzewała we mnie w trakcie studiów w Sarajewie. Skończyłem drugi rok teologii w Sarajewie i przyjechał do nas z wizytą nasz prowincjał o. dr Rufin Šilić. Wtedy obowiązywała zasada, że pierwsze dwa lata seminarium kończyło się w tym mieście, a potem kontynuowało się studia gdzieś za granicą. Nasi seminarzyści jeździli do Niemiec, Austrii, Włoch, a tylko niewielu do USA. Nie wiem dlaczego, ale nie miałem ochoty jechać ani do Niemiec, ani do Włoch… Prowincjał mnie spytał, czy może chcę pojechać do Ameryki i z braku lepszych odpowiedzi powiedziałem, że chcę. Zamiast jechać to jakiegoś europejskiego miasta, ruszyłem w podróż do USA.
W USA
Kiedy ojciec wyjechał do Ameryki?
Z o.Rufinem umówiłem się, że przylecę w kwietniu 1973, ale poleciałem dopiero w maju 1975. Były problemy z wizą i wszystko się przeciągnęło.
Oczywiście wszyscy, którzy jedziemy do naszej kustodii w Ameryce, najpierw kierujemy się do naszego domu-matki w Chicago. Tam zostałem trzy miesiące, a potem wysłano mnie do Waszyngtonu na studia.
Od kogo ojciec usłyszał o objawieniach Królowej Pokoju w Medziugorju?
Chciałbym najpierw opowiedzieć coś o kształceniu nas, franciszkanów. To był dla nas naprawdę wielki dar, co chciałbym podkreślić, gdy mówimy o wydarzeniach w parafii Medziugorje. Nie wiem dlaczego tylu zakonników w tamtych czasach wyjeżdżało za granicę, ale faktem jest, że wszyscy w pewien sposób byli przygotowani na Medziugorje. Wszyscy uczyliśmy się niemieckiego, włoskiego, angielskiego… To było tak, jakby Opatrzność przygotowywała nas pod kątem języka i znajomości kultur do tego, co później się wydarzy. Często o tym rozmawialiśmy i wierzę, że to była część planu Bożej Opatrzności.
Pod koniec czerwca 1981 roku, nie pamiętam dokładnej daty, pewnego ranka proboszcz o. Slavko Soldo przyszedł do mnie i spytał, czy słyszałem, że Matka Boża objawia się jakimś dzieciom w Medziugorju. Odpowiedziałem, że nic takiego nie słyszałem. Dali mi znać, że to się właśnie dzieje – mówił dalej o.Slavko.
Kiedy tamtego poranka otrzymałem wiadomość o objawieniach, uwierzyłem w nią bez jakichkolwiek wątpliwości. Wówczas wniknęła do mojego serca i zaczęła w nim żyć, tak samo jak dzisiaj żyje w moim życiu i w moim sercu. Nie wiem dlaczego, nie potrafię opisać, dlaczego tak się czułem. Może to brzmi absurdalnie, ale pomyślałem, że jest to całkiem logiczne. Czułem, że przed nami są dziwne czasy i przeczuwałem, że Bóg daje nam jakąś nietypową, cudowną okazję, otwiera przed nami nowe drzwi i nowe możliwości. Objawienia rozumiałem jako słowa Boga skierowane do nas: Wiem, człowieku, jak jesteś słaby, jak jesteś mały, jak jesteś bezradny, jak jesteś ograniczony, jak jesteś zraniony. Oto ja przychodzę z Nieba, pomagam ci. Daję ci coś, czego nie masz i otwieram ci drzwi, których sam nigdy nie mógłbyś otworzyć. To było dla mnie logiczne, w tamtym czasie absolutnie do zaakceptowania, chociaż nie wiedziałem nic o tych dzieciach ani o Medziugorju, a równocześnie czułem, że to powinno właśnie być tak, jak jest.
Istnieje jeszcze jeden powód, dlaczego uwierzyłem w prawdziwość objawień. Z uwagi na charakter ludzi z naszych stron wiem, że nie byliby gotowi, aby coś takiego wymyślić. U nas życie jest wystarczająco dotkliwe i namacalne. W takim życiu po prostu nie ma miejsca na fantazje i wymyślanie widzeń. Jestem co do tego jeszcze bardziej przekonany także z tego powodu, że wówczas panował komunizm. Gdyby była mowa o kłamstwie i jakimś spisku religijnym, wszystko bardzo szybko zostałoby odkryte.
Kiedy ojciec po raz pierwszy przyjechał do Medziugorja?
Dopiero w sierpniu 1982 roku przyjechałem do Hercegowiny. Od pierwszego dnia słuchałem o wszystkim, co dzieje się w tej miejscowości i uważałam, że objawienia i misja Matki Bożej są dla nas, księży niezwykłym, nowym, wielkim obszarem naszej pracy kapłańskiej, i to wyłącznie pracy kapłańskiej. Poczułem obowiązek, że muszę nad tym pracować, uczestniczyć w tym, więc od razu szukałem informacji, słuchałem, dowiadywałem się i przekazywałem dalej tyle, ile mogłem. Zgłaszali się już do nas ludzie, prosili o informacje, ale to były wczesne lata osiemdziesiąte. Te informacje były bardzo słabe i bardzo ograniczone. Połączenie telefoniczne działało bardzo słabo, nie było nawet faksu…
Na urlopie
Czy chorwaccy wierni w Nowym Jorku i ogólnie w Ameryce interesowali się medziugorskimi wydarzeniami?
Powiedziałbym, że chorwaccy wierni byli tak samo zainteresowani, jak inni. Wtedy zniknęła granica między nami i Amerykanami. Od tamtej pory mocniej staliśmy się częścią amerykańskiego życia i częścią amerykańskiego życia religijnego. Do tego czasu my się do nich zwracaliśmy, prosiliśmy o coś, a wówczas to oni zaczęli się z nami kontaktować. Widziałem ich pragnienie wiary, informacji o orędziach Królowej Pokoju. Pamiętam listy amerykańskich księży, który od razu zwrócili się do mnie o pomoc. I choć jeszcze ciągle nie mogliśmy im za bardzo pomóc, jesteśmy dumni, że z Chorwacji, z naszego narodu coś dotarło do Kościoła powszechnego, do Kościoła amerykańskiego.
Na urlop przyjechał ojciec w 1982 roku i natychmiast pojechał do Medziugorja?
To był mój urlop, spotykałem się z rodziną, przyjaciółmi, krewnymi, ale najwięcej myśli poświęcałem Medziugorju. Czułem się, jakbym unosił się nad ziemią, jakbym był pogrążony w jakimś śnie. Nie wiedziałam, co myśleć o tej parafii, o tych ludziach. Nie wiedziałem, jak spotkać się z księżmi, z widzącymi, jak ich rozumieć, jak samemu stać się częścią tego świata. Wszystkiego tego doświadczałem, jakby to był jakiś sen, coś niebiańskiego, boskiego. Czułem się pielgrzymem.
Dzięki temu doświadczeniu dzisiaj lepiej rozumiem pielgrzymów i to, z jakimi oczekiwaniami tutaj przyjeżdżają. Z czasem stajemy się tutaj zbyt zwyczajni, zbyt ziemscy a człowiek, pielgrzym doświadcza tutaj naprawdę otwartego nieba. Kiedy przyjechałem po raz pierwszy, odniosłem wrażenie, że to w ogóle nie jest ziemia, że to w ogóle nie są ludzie, że to w ogóle nie jest nic ludzkiego, ziemskiego, czułem naprawdę otwarte niebo, mowę nieba skierowaną do ludzi dzisiejszych czasów.
Jakie były ojca wrażenia z pierwszych spotkań?
Opowiem o kilku szczegółach z tamtych czasów. Jak już powiedziałem, nie wiedziałem, jak się zachowywać w stosunku do księży i widzących. Spytałam o.Tomislava Vlašicia, czy mógłbym porozmawiać z którymś z widzących. Myślałem, że nie można do nich dotrzeć, że są pod kontrolą i że nie można się z nimi spotkać bez zezwolenia księdza. Dlatego, gdy prosiłem o to o.Tomislava, byłem przestraszony. A o. Tomislav powiedział mi, żebym sam ich poszukał i z nimi porozmawiał. Czy to możliwe, że mogę z nimi się kontaktować, czy będzie mi to wolno zrobić? – zastanawiałem się. Doświadczyłem tego jako gestu ogromnego zaufania. Nie rozmawiałem jakoś szczegółowo z widzącymi, tylko ich pozdrowiłem i zamieniłem z nimi kilka słow. Widziałem, jak bardzo byli obciążeni, nie chciałem ich dodatkowo obciążać, ale z pewnością to był dla mnie ważny moment. Powtarzam: spotkanie z widzącymi odebrałem jako ogromny akt zaufania, zaufania, którym jest obdarzony każdy pielgrzym, kiedy wchodzi w życie tej parafii, w życie pewnej rodziny, a szczególnie w życie sakramentalne. Wtedy byłem pielgrzymem, którego wiara w trakcie tej pielgrzymki przechodziła przez wszystkie te stadia. Także dzisiaj dzięki temu doświadczeniu rozumiem pielgrzymów, ich myśli, oczekiwania i nadzieje.
Czy uczestniczył wtedy ojciec w jakimś objawieniu?
Oczywiście, jako zakonnik za każdym razem, kiedy tu przyjechałem, mogłem być obecny przy objawieniu. Wówczas objawienia były jeszcze w pomocniczej zakrystii w kościele i w kancelarii parafialnej. O.Slavko niósł wielki krzyż, przeżywał wielkie cierpienie i spoczywała na nim wielka odpowiedzialność. Z tysiąca ludzi zgłaszających się do niego, musiał zdecydować, kogo wpuścić do pomieszczenia, w którym objawia się Matka Boża. Muszę powiedzieć, że miał wielki charyzmat właśnie w tym, co robił.
Jak ojciec doświadczył objawień?
Gdy dzisiaj badamy naszą wiarę, nasze doświadczenie Medzugorja zawsze musimy wracać do źródła, do tych pierwszych dni, kiedy Medziugorje było u swoich korzeni, kiedy widzący podlegali jeszcze tym początkowym uwarunkowaniom jako wybrani na widzących. Wszyscy byliśmy wówczas na początku pewnej drogi i byliśmy autentyczni w jakiś inny sposób. To były chwile, kiedy dla nas wszystkich to było coś innego niż dzisiaj, to są źródła Medziugorja, których nie sposób opisać.
Otwartość mi zaimponowała
To były tajemnice, które otrzymujemy przez całe życie i przez całe życie musimy je odkrywać i rozważać. Myślę, że jesteśmy jak Maryja. Pismo Święte bardzo mało mówi o Maryi, Jej doświadczeniach, tak jakby chciało nam powiedzieć: Człowieku, to się wydarzyło, a ty rozważaj, co to było. Nie wydarzyło się tutaj dużo, ale wydarzyło się wszystko. Można powiedzieć, że tutaj nastąpiło właśnie jakby powtórzenie czasów Maryi, gdy mówi się, że Maryja wszystkiego słuchała, zachowywała to w swoim sercu i rozważała to. Wszystkie późniejsze chwile Jej życia były tylko małymi krokami, które sprawiały, że jeszcze lepiej rozumiała. Niektóre rzeczy dobrze zrozumiała dopiero pod krzyżem, inne zrozumiała w blasku Zmartwychwstania, a jeszcze inne zrozumiała w blasku Wniebowzięcia. Nam także pozostaje każdy dzień i każdy sakrament, każdy krok i każde doświadczenie, zarówno przeszłość jak i przyszłość, aby rozważać tamte chwile.
Co tamtego lata zrobiło na ojcu największe wrażenie: orędzia, widzący, wierni czy sakrament spowiedzi?
Wszystko, co się działo, było dla mnie częścią innego wielkiego wydarzenia. Mowa obrazowo o źródle pewnej nowej rzeki, która stąd wypłynęła. Największe wrażenie zrobiło na mnie to, że my, ludzie zostaliśmy tutaj wezwani, by być częścią tego i służyć temu. Gdybym chciał mówić o jakichś wrażeniach, wówczas mógłbym powiedzieć o naszym wezwaniu do udziału w tym wydarzeniu. Może największe wrażenie zrobiło na mnie to, że nikt tego nie chciał nigdy sprywatyzować. To nigdy nie była czyjaś własność. Wtedy prosiłem zakonników o pozwolenie, by iść do widzących, a pozwolenie nie było potrzebne ani mnie, ani nikomu innemu. Nikt nie kontrolował widzących, nikt im nie mówił, kim powinni być i co powinni mówić. Byli zupełnie wolni, niezależni, wybrani przez Matkę Bożą.
Kiedy o.Tomislav powiedział mi, żebym sam poszukał widzących i porozmawiał z nimi, to oznaczało: idź własną drogą. Tak to będzie wyglądać przez całe twoje życie. I choć w naturze mamy to, że chcielibyśmy jakiejś kontroli, jakichś zakazów, by komuś czegoś zabraniać, by ktoś nam czegoś zabraniał, to w Medziugorju tak nie było. Ta otwartość zrobiła na mnie wrażenie. Otwartość wszystkich, zarówno kapłanów, jak i widzących, ich dostępność, ich chęć spotykania się. Inspirowała mnie także otwartość ludzi, parafian, wszyscy byli otwarci na człowieka i Ducha Świętego, zarówno kapłani, jak i widzący.
Bez paszportu
Urlop się ojcu skończył i nie wrócił ojciec do Nowego Jorku?
Miała miejsce typowa sytuacja, która przytrafiła się wielu osobom W tamtych czasach, jak i później. Spotkało mnie to samo, co licznych księży i licznych obywateli w czasach komunizmu. Byłem na urlopie, który spędzałem z rodziną, ze wspólnotą franciszkańską i w Medziugorju. Pewnego dnia brat mi powiedział, że szukali mnie w domu agenci i przekazali, że mam się zgłosić na rozmowę w Mostarze.
Kiedy to było?
To było pod koniec sierpnia 1982 roku. Wiedziałem, że tak robią i nie martwiłem się. Było mi jedynie przykro, że sprawiam problemy mojemu bratu. Pojechałem do Mostaru, zgłosiłem się w budynku tajnej policji i zaczęły się przesłuchania, szereg przesłuchań z ludźmi odpowiedzialnymi za kapłanów. Może dzisiaj w archiwum tajnych służb istnieją gdzieś zachowane nagrania tych przesłuchań. Nie bałem się, choć chcieli mnie przechytrzyć. Nie bałem się, że cokolwiek stracę. Nie miałem żadnej przeszłości, która by w jakikolwiek sposób stanowiła okoliczność obciążającą. Zainteresowali się mną, ponieważ mieszkałem w Nowym Jorku, a mieszka tam wielu Chorwatów mieszkających w Ameryce. W Nowym Jorku działy się bardzo ważne rzeczy dla życia Chorwatów na emigracji, tam były prowadzone różne sławne procesy sądowe, tam gromadzili się ludzie, zostało założone nowe stowarzyszenie polityczne, stowarzyszenie, które działało na rzecz promowania interesów Chorwacji…
Tych, którzy mnie przesłuchiwali, wszystkie te rzeczy bardzo interesowały. Oto pewien szczegół: w pobliżu Nowego Jorku mieliśmy działkę będącą własnością parafii, nazwaliśmy ją Chorwacką Ziemią. Śledczy, aby mi zaimponować, powiedzieli, że pewnego konkretnego dnia na pikniku na Chorwackiej Ziemi rozmawiałem z konkretnymi ludźmi. W chorwackich kręgach to byli znani, zaangażowani ludzie. Interesowało ich, jak wygląda sytuacja w kancelarii parafialnej, we wspólnocie parafialnej, współpraca z poszczególnymi osobami w parafii i w miejscach, gdzie byłem, ale nie miałem im nic do powiedzenia, nic, co mogłoby kogokolwiek obciążyć. Na koniec tych przesłuchań, było ich może cztery lub pięć i trwały zazwyczaj po 6 godzin, podsunęli mi do podpisania oświadczenie.
W oświadczeniu było napisane, że odcinam się od jakiejkolwiek przeciwpaństwowej działalności. Powiedziałem im, że takie oświadczenie nie ma żadnych podstaw, a sam podpis świadczyłby, że się przyznaję do czegoś, czego nie zrobiłem. Oni nalegali, żebym to podpisał. Nie chciałem nic podpisywać, po każdym przesłuchaniu szedłem do mojego prowincjała o. Jozo Pejicia, by go poinformować o tym, co się dzieje. On też nie był za tym, żebym cokolwiek podpisywał, więc mój powrót do Ameryki nie wchodził w grę. Zostałem bez paszportu. Tak zakończyła się moja siedmioletnia amerykańska historia.
Było mi przykro, że nie wracam do moich braci w USA, ale byłem niezwykle szczęśliwy, że zostaję z moim narodem, w mojej ojczyźnie. Doskonale pamiętam ten dzień: szedłem z siedziby policji w kierunku klasztoru i czułem się dobrze, czułem się wolny, czułem się niczym nieobciążony i radosny. Od razu zostałem mianowany wikariuszem w klasztorze Na Humacu, gdzie pozostałem przez dwa lata.
Co się działo później?
Moje zainteresowania i moje pragnienia były nietypowe i rzeczywiste. Nie mogłem tego ignorować, przyjechałem z wielką ciekawością wiernych należących do Kościoła powszechnego i żyjących za granicą. Kościoła, który interesował się Medziugorjem. Przyjechałem także z ciekawością Chorwata, ponieważ czułem tęsknotę emigranta za czymś, co mogłoby mi otworzyć nowe drzwi i co by nam w naszym trudnym emigranckim losie mogło pomóc. Odczuwałem także tęsknotę za zakonnikami, tęsknotę za ojczyzną i za Medziugorjem i za tym wielkim czymś, co czyni Bóg.
Czułem i nosiłem w sobie tę wielką ciekawość zarówno wiernych, jak i Chorwatów czy księży co do Medziugorja i nigdy nie mogłem ugasić tego pragnienia. Tutaj w pewien sposób to pragnienie na nowo eksplodowało. Klasztor Na Humacu pięknie mnie powitał i przyjął, za co zawsze będę mu wdzięczny. Gwardian o.Dane Karačić i reszta braci nie obciążyli mnie jakąś wielką pracą. Znalazłem gdzieś magnetofon, a bracia dali mi maszynę do pisania, więc miałem możliwość prowadzenia badań i pisania.
Zaczął ojciec pracę z pielgrzymami?
Pielgrzymi już zaczęli przyjeżdżać, dowiadywali się o mnie i chętnie przyjeżdżali do klasztoru Na Humacu. Pamiętam spotkania z tymi małymi grupami i te długie rozmowy, które prowadziliśmy, uczyłem się wiele od nich i wszyscy wspólnie byliśmy pielgrzymami. Gdy tylko mogłem, jechałem do widzących i prowadziłem badania, jeździłem do ludzi, którzy mnie znali, rozmawiałem z księżmi i już w 1983 roku skończyłem pisać książkę w języku angielskim pod tytułem „Objawienia maryjne w Medziugorju”. Nad tą książką czuwała Opatrzność. Z Ameryki przyjechał o.Michael Scanlan, rektor Franciszkańskiego Uniwersytetu w Steubenville (USA), który przewiózł rękopis książki przez granicę i wkrótce ją opublikował. To była pierwsza książka o Medziugorju, która ukazała się za granicą w języku angielskim. Równocześnie została opublikowana w języku francuskim. Książka jest autentyczna, źródłowa, prawdziwa, informacje w niej zawarte pochodzą ze źródła, nie jest obciążona jakimiś fantazjami i owocami czyjejś wyobraźni, zawiera poprawne dziennikarsko informacje i przemyślenia. Książka miała wiele wydań i służyła jako źródło dla licznych późniejszych badaczy tematu.
Jakie były losy książki? Jak przyjęli ją czytelnicy?
Pisanie książki jest zawsze wyjątkowym doświadczeniem. Powstawanie jej to fantastyczny czas. A gdy jest napisana, wówczas staje się samodzielna, niczym dziecko, które się urodziło, a po jakimś czasie zaczyna iść własną drogą. Książkę wydało franciszkańskie wydawnictwo w Chicago Francisan Herald Press, które w swojej historii wydało wiele książek, ale ta osiągnęła największy nakład i czytelnicy ciągle o nią pytali.
Czy przyjeżdżał ojciec często do Medziugorja?
W klasztorze oczywiście miałem swoje obowiązki, więc dostosowywałem do nich moje wyjazdy do Medziugorja. Przyjeżdżałem tu przynajmniej raz w tygodniu, Pomagałem spowiadać, tak jak czynili to inni zakonnicy. W tamtym czasie każdego dnia z kalsztoru Na Humacu jechało do Medziugorja czterech zakonników, by spowiadać. To byli nasi sławni zakonnicy, którzy naprawdę poświęcili się Medziugorju: o.Stanko Vasilj, o.Janko Bubalo, o.Vinko Dragićević i o.Luka Sušac – sławna czwórka, która działała jak w szwajcarskim zegarku.
Z klasztoru Na Humacu pojechał ojciec do miasta Konjic?
Tak, wspólnota przeniosła mnie tam, co było z pewnością ważnym krokiem w moim życiu. Byłem szczęśliwy z powodu przeniesienia akurat do tej parafii, ponieważ spotkałem w niej interesujących ludzi i wspólnotę, z którą spędziłem kolejnych siedem lat naprawdę pięknego życia. To była Boża Opatrzność. A tego, co przeżyłem, nigdy nie zapomnę.
Ale pozostawał ojciec w kontakcie z Medziugorjem?
Na korzyść i błogosławieństwo dla wszystkich! Bóg nie jest tylko Bogiem duchowym. Bóg jest stworzycielem tego świata, On jest zawsze pełny i całkowity, pragnie się troszczyć o pełnego człowieka, pragnie mu towarzyszyć i chronić go, pragnie być całkowicie z człowiekiem we wszystkich jego potrzebach i nadziejach. Poczułem, że moim powołaniem w Konjicu jest to, by łączyć. Medziugorje jest miejscem, w którym Boża Opatrzność łączy, gdzie ludzie spotykają się, uzupełniają, pomagają sobie i zawsze powinno tak być. Gdybym chciał dać jakieś zadanie wiernemu, przyjacielowi, pielgrzymowi to nie wystarczy, by dawał przykład własnym nawróceniem, musi jeszcze cierpliwie pracować na łączeniu wiernych. We wszystkich kierunkach, na wszystkich poziomach, we wszystkich obszarach życia.
Ubogi słusznie przyjeżdża do Medziugorja i szuka leku, którego potrzebuje, ponieważ Matka Boża pragnie mu go dać. Ubogi w duchu, ubogi fizycznie, ubogi uczuciowo, którego narkotyki zubożyły – każdy ubogi ma prawo przyjechać to Medziugorja szukać pomocy i każdy człowiek jest zobowiązany pleść tę sieć Kościoła Bożego w każdy możliwy sposób, aby Kościół żył i oddychał pełnymi płucami, swoją siłą, całym swoim życiem i całą swoją istotą. Nie ma nieważnego człowieka, nie ma nieważnej potrzeby, nie ma nieważnego obszaru ludzkiego życia. To jest zasada i dlatego uważałem, że muszę połączyć wspólnotę wiary w Konjicu ze wspólnotą wiary w Medziugorju i ze wspólnotą wiary każdego miejsca na świecie skąd pielgrzymi i wierni przyjeżdżają. Przez siedem lat w tamtej parafii działy się wspaniałe dzieła Opatrzności i miłości, a ja starałem się służyć tej Bożej Opatrzności.
Dlaczego do Medziugorja przyjeżdża tylu ludzi, zwłaszcza, że nie jest mowa o bogaczach, którzy podróżują dla samego podróżowania i odpoczynku?
Człowiek w swojej naturze jest istotą, która by zaspokoić głód lub pragnienie musi jeść i pić. Nie inaczej jest z pragnieniem i głodem wiary. Kiedy wierny myśli o Medziugorju, on w rzeczywistości nie jest ciekawski, nie szuka czegoś nietypowego, innego, nie szuka cudów. Człowiek w Medziugorju poszukuje siebie, swojej istoty. Istnieje głód i pragnienie duszy, które są ważne i stanowią część ludzkiej natury, są umieszczone w człowieku i człowiek nie może sam sobie zaprzeczyć. Kiedy człowiek szuka Medziugorja, to jest tym spragnionym, który na pustyni desperacko szuka wody, by się napić. I jeśli słyszy, że ta woda gdzieś płynie, że można gdzieś ugasić pragnienie, gdzie jego nadzieje i tęsknoty zostaną spełnione, będzie gotowy na poświęcenie, by szukać spełnienia swojego własnego sensu.
Gdy modli się w kościele albo znajduje się na Górze Objawień czy Križevacu pielgrzym nie szuka niczego innego jak tylko spotkania z Bogiem, własnego spełnienia. W tym, poprzez sakramenty pomagają mu kapłani i słudzy Boży i nic ponadto. Bylibyśmy w wielkim błędzie, gdybyśmy myśleli, że można powiedzieć coś więcej. Poszukiwacze Boga nie potrzebują nic oprócz sakramentów świętych.
Codziennie spotyka ojciec pielgrzymów, poznaje ich oczekiwania. Jacy wracają do domów? Czy odnajdują tutaj to, po co przyjechali?
Z radością muszę powiedzieć, że nigdy nie widziałem oszukanego pielgrzyma. Czasami myślałem: Mój Boże, co będzie, jeśli zabraknie tego lub tamtego księdza, kiedy nie będzie widzących, Mój Boże, co będzie, kiedy coś się zmieni… Lecz wszystko to, co się tutaj dzieje, jest darem Ducha Świętego i naprawdę nie ma powodów do takich rozmyślań. Wszystko, co się tutaj dzieje, jest trwającym cudem, dzieje się na naszych oczach.
Pielgrzymi mają na nowo otwarte dusze, oni są gotowi przyjąć ten kwitnący kwiat, ten dar. My tylko musimy chronić to miejsce i służyć ludziom w autentyczny sposób. Musimy chronić także siebie, parafię, wiernych, Górę Objawień i Križevac, abyśmy służyli tym ludziom. Będziemy to mogli osiągnąć jedynie w następujący sposób: jeśli my także ciągle pozostaniemy pielgrzymami, jeśli ciągle będziemy wracać do źródeł, jeśli z prawdziwą dziecięcą ciekawością wiernych będziemy podchodzić do tajemnic naszej wiary, sakramentów, tego kościoła, góry Križevac i Góry Objawień.
Często się pisze i mówi, że kościół na Zachodzie praktycznie umiera, kościoły są puste lub na pół puste, wiele z nich zostało zamkniętych. W życiu współczesnych ludzi Bóg zajmuje mało miejsca albo w ogóle nie ma dla Niego miejsca. Czy ma ojciec wrażenie, że ta droga umierania jest nie do zatrzymania czy może medziugorskie wydarzenia są szczyptą soli, która pobudza ludzi do wiary?
Niestety, człowiek na wszystko ma miarę, wszystko jest w stanie zmierzyć, ale gdy mowa o miarach, które by odpowiadały wierze, wówczas się o nich zapomina. A sprawa jest prosta: miarą wiary są sakramenty. Wiara umiera bez sakramentów, kościoły są puste. Podam jeden przykład. Wikariuszem w parafii Medziugorje, w czasie, gdy objawienia się zaczęły, był o. Zrinko Čuvalo. Obecnie śp. o.Zrinko dystansował się od wszystkiego, nie interesowali go widzący, ponieważ to nie był jego sposób myślenia, dla niego to było coś żarliwego. Lecz pewnego ranka pojawiła się pewna kobieta i poprosiła o natychmiastową spowiedź. Rano była na Górze Objawień, doświadczyła łaski i przybiegła do kościoła prosząc o natychmiastową spowiedź. Opowiedziała o tym o.Zrinko i upoważniła go do dawania o tym świadectwa. O.Zrinko oświadczył, że to wydarzenie potwierdziło w jego oczach to, co dzieje się w Medziugorju.
Gdy człowiek doświadcza olśnienia, iskry łaski i szuka sakramentów, następuje odnowa Kościoła. O tyle, ilu ludzi dało świadectwo, Kościół się odnowił; o tyle, ilu ludzi przyjęło Komunię świętą i inne sakramenty, Kościół się odnowił i ożył. To jest miara. Nie ma innej miary. A wszyscy możemy dać świadectwo wielu takich olśnień i łask, których dostąpiono w tej parafii. Rozlewają się one na cały Kościół powszechny.
Jest wiele widzialnych owoców Medziugorja. Wśród nich znajduje się Matczyna Wioska i wspólnota Miłosierny Ojciec. O.Slavko zapoczątkował wiele inicjatyw, między innymi założył właśnie Matczyną Wioskę. Jak to wszystko przebiegało?
Matczyna Wioska była konsekwencją naturalnego biegu rzeczy. To było coś, co musiało się wydarzyć. Gdy czytamy Nowy Testament, nie sposób nie zauważyć cielesności Jezusa, cielesności Maryi, praktyczności Jezusa i Jego wszechobecności. Nie ma niczego, co byłoby ludzkie, zarazem nieważne dla Jezusa. On wszystko jednoczy, ponieważ On jest Stworzycielem wszystkiego, jest Wszechmogący i jest Odkupicielem wszystkiego. Dla Boga nic, co ludzkie, nie jest nieważne.
Matczyna Wioska
Gdy wybuchła tutaj wojna, Medziugorje nie mogło pozostać głuche na wydarzenia i nie mogło ich ignorować. Medziugorie z tyloma łaskami nie może ignorować człowieka. Zniknęły tysiące pielgrzymów, a zaczęli pojawiać się wygnańcy, uchodźcy, dzieci. W tym niszczycielskim marszu wojennym szczególnymi ofiarami były dzieci, które zostały bez dachu nad głową, bez rodziców i państwa, które by się o nie troszczyło. Te dzieci przyjechały tutaj i o.Slavko nie miał gotowego rozwiązania, ale wiedział, że nie może ich nie widzieć. Troska o dzieci, o jedno oczy setkę, była dla niego Bożym przykazaniem. Nie musiał czekać na jakąś nadzwyczajną inspirację czy otwarte niebo, aby Bóg w jakiś cudowny sposób przekazał mu, niczym Pawłowi, by przyjął to dziecko. To dziecko, jego sytuacja były zadaniem dla o.Slavka i wyzwaniem, którego nie mógł zignorować. Był bardzo wrażliwy na zachęty ze strony Ducha Świętego, który mu podpowiadał na różne sposoby, a tym razem przemówił do niego przez dziecko. Przygarnął te dzieci i nie wiedząc, co z nimi zrobić, wynajął dom i tam je zakwaterował. Poprosił zakonnice, aby przyszły pomóc. Tak zaczęła powstawać Matczyna Wioska. Gmina dała działkę pod budowę Wioski w Bijakovići, pielgrzymi dali środki na budowę, a hiszpańscy żołnierze swoimi maszynami przygotowali teren pod budowę. W taki sposób, dzięki woli Bożej, powstało wielkie dzieło.
Ilu dzieciom pomogła Matczyna Wioska?
Matczyna Wioska jest młodą instytucją. Pomogła setce dzieci. Dziś jest ich pięćdziesiąt (wywiad pochodzi z 2007 roku – uwaga redakcji). To nie jest instytucja, do której dzieci tylko uczęszczają. Kiedy przyjmujemy dziecko, ono tu pozostaje, to jest jego dom, rodzina, tutaj rośnie, uczy się, żyje życiem rodziny…
Matczyna Wioska powstała dzięki Opatrzności i dzisiaj dzięki niej żyje, państwo nic nie pomaga?
Istnieje określona liczba dzieci, za które płaci opieka społeczna w miejscu pochodzenia dzieci, ale ta pomoc stanowi małą część naszego budżetu. Wszystkie pozostałe środki otrzymujemy dzięki Opatrzności – od pielgrzymów i dobroczyńców. To jest nasza droga z Egiptu, to jest nasza biblijna droga z niewoli do Ziemi Obiecanej.
Sposób ich życia przypomina życie rodzinne?
Mamy siedem domów i w tych domach po dwie pracownice, które pracują przez 7 dni po 12 godzin. W każdym z domów jest siedmioro, ośmioro lub dziewięcioro dzieci. Mamy też wykwalifikowanych specjalistów, którzy pomagają nam w całej tej pracy, udzielając fachowych rad praktycznych.
Te dzieci są uratowane?
Życie tych dzieci nie jest zawsze łatwe. Nie udajemy, że jesteśmy dla nich jakimś doskonałym światem, ale mogę powiedzieć, że otrzymują więcej niż przeciętne dziecko w tym kraju. Niedawno pewna dziewczynka powiedziała mi, że dopiero teraz widzi, na jakie niebezpieczeństwa była narażona. Jest wdzięczna Bogu, tak jak i pozostałe dzieci, że tutaj poznała Boga, modlitwę i chrześcijański sposób życia.
Dzieci chodzą do szkoły, młodsze do przedszkola, starsze do szkoły średniej, czy jakieś poszły już na studia? Czy któryś z waszych wychowanków ukończył już studia?
Nikt nie ukończył jeszcze studiów, ale jedna dziewczyna studiuje w Rzymie, jest na trzecim roku. W Mostarze na uczelniach studiuje trzech naszych wychowanków (dane z 2007 roku – uwaga redakcji). Pozostali uczęszczają do przedszkola albo do szkoły podstawowej lub średniej.
Wspólnota Miłosierny Ojciec
Jak powstała wspólnota Miłosierny Ojciec?
Wspólnota Miłosierny Ojciec powstała tak, jak Matczyna Wioska. O.Slavko zawsze nosił w sercu osoby uzależnione. Miał do nich słabość. Na przykład, kiedy obok niego znalazł się jakiś ważny polityk i osoba uzależniona, zawsze poświęcał więcej czasu osobie uzależnionej.
Osoby uzależnione były miłością o.Slavko, miał dla nich zarówno czas, jak i energię. Dawał im wszystko, całego siebie. Ci ludzie się pojawili, ponieważ niektórzy z różnych powodów nie mogli być przyjęci do wspólnoty Cenacolo i po prostu przyszli do niego. Znowu nie wiedział, co z nimi zrobić, kwaterował ich w różnych miejscach, szukając jakiegoś rozwiązania i zdając się na Opatrzność. To było dwudziestu chłopaków, którzy każdego ranka po Mszy świętej czekali na o.Slavka pod kancelarią parafialną. Tutaj z nimi ustalał, co będą robić danego dnia i rozdzielał im zadania. Dzień po śmierci o.Slavka, zagubieni po porannej Mszy świętej, przyszli na spotkanie do kancelarii parafialnej, a jego już nie było. Wtedy z proboszczem powiedzieliśmy im, że nie mogą być zatroskani i przestraszeni, że ich nie zostawimy. Powiedzieliśmy im, że zostaniemy z nimi i że zrobimy wszystko, aby ich praca i ich powrót do zdrowia miały ciąg dalszy. Tak też się stało.
Kim są ci ludzie, skąd pochodzą?
Najwięcej osób jest z Chorwacji oraz Bośni Hercegowiny, ale wtedy było sporo osób także z innych krajów, na przykład Czech czy Niemiec… Mowa o ludziach, którzy latami borykali się z problemem uzależnień, z alkoholizmem.
Jak wygląda ich typowy dzień?
Można powiedzieć, że ich dzień przypomina dzień zakonników na przykład, w klasztorze benedyktyńskim. Hasłem ich życia jest tak samo Ora at labora (módl się i pracuj) i rygorystycznie tego przestrzegają. Największym problemem tych ludzi w ich wcześniejszym życiu było to, że nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić. Nie mieli swojej tożsamości, nie mieli celu w życiu. Rano nie wiedzieli, po co mają wstawać, wieczorem nie wiedzieli, po co mają iść spać, po prostu dali się prowadzić instynktom, ich życie było pozbawione celu.
We wspólnocie ich życie nabiera sensu, treści. Człowiek dla człowieka może być zarówno przyjacielem, jak i bratem. Zamiast przekleństw i wyzwisk, zamiast kradzieży, człowiek zaczyna czynić dobro, może zacząć się modlić. Każdy człowiek jest przede wszystkim istotą duchową. Osoba, która przez 20 lat żyła otoczona kryminalistami, w szponach nałogu, narkotyków nagle zaczyna się zmieniać. Uczy się pracować, czynić dobro, modlić się – tym jest wspólnota Miłosierny Ojciec. Teraz zauważają ludzi wokół siebie, pomagają innym usunąć zło. Poprzez modlitwę i pracę Bóg tworzy nowego człowieka.
Jak przebiega proces powrotu do zdrowia?
Kiedy pojawia się nowy członek wspólnoty, przez sześć miesięcy nie może nigdzie jechać, ponieważ jest skołowany. Potrzebuje tych sześciu miesięcy, żeby się uspokoić. Jego życie musi się uspokoić, jest niczym chory, który potrzebuje farmakologicznej śpiączki, aby jego ogranizm doszedł do siebie. W tym okresie jest jeszcze bardzo podatny na zranienia, nie jest jeszcze gotowy, dopiero zaczyna dostrzegać pewne rzeczy. Wówczas pojawia się fala poczucia winy i wielka potrzeba, żeby prosić o przebaczenie cały świat. To jest krytyczny moment, tak jak każdy inny, dokładnie wiadomo, co dzieje się w pierwszym miesiącu, drugim i kolejnych, a co dzieje się po dwóch latach. Ktoś po dwóch latach może powiedzieć: ja naprawdę tutaj byłem. To jest znowu krytyczny moment. Zapewne wówczas można powiedzieć, że zostały zburzone pewne stare formy i zaczyna się budować nowa dobra tkanka wiary, nowe wzorce zachowania.
Czy celem jest, by człowiek pozostał we wspólnocie całe życie, czy żeby wrócił do normalnego życia?
Oczywiście. Ma wrócić do zdrowia.
Ogród św. Franciszka
Jaki jest cel istnienia ogrodu św. Franciszka?
To, co przytrafia się człowiekowi, przytrafia się także przyrodzie. Jesteśmy świadkami niszczenia ludzkiej duszy, a to samo przydarza się naszemu środowisku. To, co jesteśmy gotowi uczynić człowiekowi, czynimy także przyrodzie. Jakąkolwiek drogą byśmy podążali, niesiemy ze sobą zło.
Jakoś w okresie wojny, w miejscu, gdzie dzisiaj jest ogród św. Franciszka, ludzie zaczęli wycinać las. Zarówno te stare, na pół wysuszone drzewa, jak i nowe. Ze wszystkich stron pojawiły się traktory i piły. Nasi parafianie z Vionicy przez trzy miesiące stali na straży, aby to uniemożliwić. O.Slavko poprosił gminę, aby chroniła ten teren i wówczas gmina wyraziła na to zgodę. Teren został oczyszczony ze śmieci, przyroda znalazła się pod ochroną, a dziś jest to uporządkowana przestrzeń, gdzie można odpoczywać, spacerować, modlić się, doświadczać czystej Bożej przyrody. Za każdym razem, gdy tam przychodziłem, mogłem zobaczyć młode rodziny, rodziców i dzieci spacerujących i bawiących się. Dawniej były tam owce, osiołki, ptaki i konie… Szczególnym bogactwem była hipoterapia. Byłoby pięknie, gdyby było więcej takich zadbanych terenów. Wierzę, że wtedy wszyscy bylibyśmy lepsi.
Na koniec, gdyby przyszedł do ojca ktoś, kto nie wie, co dzieje się w Medziugorju od 1981 roku, co by mu ojciec powiedział?
Dawniej, szczególnie w gorące letnie dni, ludzie gromadzili się wokół studni i innych miejsc, gdzie mogli znaleźć wodę i napić się. Byli spragnieni i szukali wody. Medziugorje jest źródłem, z którego ludzie chcą się napić. My powinniśmy pomóc tym szukającym Boga ludziom, którzy są głodni i spragnieni Boga. Naszym obowiązkiem jest pozwolić im, aby napili się w obfitości i pomóc im, by zachowali to źródło także po powrocie do domu. Stąd muszą ruszyć dalej. Według mnie to obowiązek każdego kapłana i każdego naszego parafianina.
Krešimir Šego
(Opublikowano w Głosie Pokoju nr 15)